sobota, 31 grudnia 2016

"Śmiertelna terapia" Louise Voss, Mark Edwards - Kiedy nic nie jest takie, na jakie wygląda

Zaintrygowana tytułem z ciekawością sięgnęłam po "Śmiertelną terapię". Książka zdecydowanie zaskakująca i wciągająca czytelnika w podróż po walce głównej bohaterki o poznanie zdarzeń z przeszłości.

Niektórzy są sceptycznie nastawieni do dzieł autorstwa kilku osób. Ja jednak nie miałam takich uprzedzeń, ponieważ wcześniej zaczytywałam się w serii książek o Domu Nocy, napisanej przez Phyllis Christine Cast (matkę) oraz Kristin Cast (córkę), które doskonale się w tym uzupełniały. Także tutaj nie zauważyłam jakiś nieścisłości, bądź przeskoków pomiędzy np. stylami pisarskimi. Voss i Edwards poznali się dzięki telewizyjnemu programowi dokumentalnemu, poświęconemu początkującym autorom, co zaowocowało długotrwałą współpracą. Ich powieści znalazły się na pierwszych miejscach rankingów najlepiej sprzedających się e-booków "Amazon Kindle", a także beletrystyki "Amazon Fiction". 

Historia rozpoczyna się od retrospekcji wydarzeń sprzed szesnastu laty, gdzie Kate wzięła udział w badaniach nad lekiem na przeziębienie. Jako ochotniczka została zamknięta i poddawana różnym doświadczeniom w Instytucie Badań nad Przeziębieniem w Salisbury. Dziewczyna mieszkała w pokoju z rudowłosą koleżanką o imieniu Sarah, z którą udało jej się zaprzyjaźnić. Zapałała również uczuciem do młodego lekarza, Stephena Wilsona, z którym potajemnie się spotykała. Mimo tego, że w pokojach obok znajdowały się inne ochotniczki, nie pozwalano im się wzajemnie komunikować. Feralnego dnia na terenie obiektu wybuchł ogromny pożar, który trawił wszystko na swojej drodze. Kate Maddox cudem wydostała się z płonącego budynku, jednak nie potrafi przypomnieć sobie niczego, co miało miejsce w Instytucie. Niestety, Stephen nie miał tyle szczęścia i zginął tamtego dnia. 


"Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyła, była pochylona nad nią twarz naukowca. Za nim niewyraźnie widziała ratowników medycznych klęczących na trawie obok noszy ze Stephenem. Jeden z nich pokręcił głową.
Nigdy nie dowiedziała się, czy rzeczywiście zaczęła krzyczeć, czy tylko to sobie wyobraziła."
                                                                                   (cytat z książki)

Po wielu latach poznajemy Kate jako uciekającą do Anglii przed mężem matkę 6-letniego syna Jacka. Tajemnicze zrządzenie losu sprawia, że trafia na brata bliźniaka ukochanego - Paula Wilsona, którego początkowo myli ze swą młodzieńczą miłością, a o którego istnieniu nie miała pojęcia. Paul natomiast wiedział o Kate z listu, który wysłał Stephen niedługo przed swoją śmiercią. W trakcie rozmowy oboje dochodzą do wniosku, że tak naprawdę nic, co jest związane z Instytutem w Salisbury nie jest jasne. Postanawiają więc przyjrzeć się tej sprawie i znaleźć odpowiedzi na nurtujące ich pytania. W ślad za nimi, oprócz męża Kate, rusza psychopatyczny zabójca Samson. Wszystko utrudnia fakt, że kobieta ma pod opieką swojego syna, którego chce za wszelką cenę chronić. Czy jej się to uda?



Nic w tej książce nie jest tak oczywiste, na jakie mogłoby wyglądać. Z biegiem akcji czytelnik odkrywa coraz to nowsze fakty związane z tajemniczym Instytutem, który był tylko przykrywką dla czegoś znacznie gorszego. Podobnie jak w "Cięciu" Veita Etzolda, tak i tutaj możemy obserwować psychopatyczny umysł jednego z bohaterów, jakim w tym przypadku jest doktor Gaunt - wirusolog poświęcający swej pracy cały życie. 


Książkę nazwałabym thrillerem, w którym miesza się sensacja, miłość i aspekt medyczny, kreowane przez nieszablonowe postacie. Stanowi to ciekawe połączenie, które owocuje w zapierającą dech w piersiach wielopłaszczyznową historię. Niezaprzeczalnie trzyma w napięciu, a wartkość akcji sprawia, że czytelnik nie może się doczekać, aby przewrócić kolejną stronę i razem z główną bohaterką znaleźć odpowiedź na pytania: co działo się w Instytucie, nad czym w nim pracowano i dlaczego nic nie pamięta z tego okresu. Kilka razy następują zaskakujące momenty zwrotne, które dodatkowo podgrzewają atmosferę i nakręcają spiralę zdarzeń. Czasem zamieszczone są niepotrzebne, długie opisy, które nie wnoszą niczego nowego w opowiadaną historię. Mimo retrospekcji nie ma jednak problemu z odnalezieniem się w miejscu akcji, a przedstawiona całość jest spójna. Nie żałuję, że książka ta znalazła się na mojej półce i gorąco polecam ją wszystkim fanom gatunku.


Ocena: 8/10

czwartek, 29 grudnia 2016

"Cięcie" Veit Etzold - Gdy rzeczywistość wykracza poza Twoją wyobraźnię

Niedawno pisałam o ocenianiu książki po okładce. Przykładem takiej właśnie powieści, która zwróciła moją uwagę swoją oprawą, jest "Cięcie" autorstwa Veita Etzolda. Nazwałabym ją thrillerem psychologicznym dla ludzi o mocnych nerwach. Książka z każdą chwilą coraz bardziej zaskakuje czytelnika nieprzewidzianymi zwrotami akcji, a sięgając po nią nie sądziłam, że będzie aż tak mocna, brutalna i wyrafinowana. 

Historia rozpoczyna się w momencie, kiedy Clara Vidalis, pani komisarz z wydziału psychopatologii w Berlinie, otrzymuje pewne nagranie. Otworzenie go sprawia, że cała policja zostaje postawiona w stan gotowości. Film przedstawia atrakcyjną, młodą kobietę, która zostaje zamordowana przez podcięcie gardła. Zaczyna się szaleńcza walka z czasem i próba odnalezienia zabójcy. Niestety, po znalezieniu zwłok okazuje się, że ofiara nie żyje od pół roku. Zostają więc odkryte nowe karty, ponieważ oznacza to, że jego działanie było z premedytacją zaplanowane w najmniejszych szczegółach już od kilku miesięcy.

"Bo gdzie inni byli tylko cieniami, on był gęstym mrokiem.  
Gdzie inni byli mordercami, on był śmiercią.
Był niczym i był wszystkim.
Był przerażeniem i strachem. 
Był Bezimiennym."
                                                (cytat z książki) 

W toku akcji zostają odnalezione kolejne ciała, a tajemniczy morderca zdaje się coraz bardziej pogrywać z Vidalis, która z całych sił stara się rozszyfrować jego zamiary i być o krok przed nim. Odkrywane przez policjantkę zwłoki przedstawione są na kartkach powieści w sposób bardzo dosadny, realny i wręcz perwersyjny, co automatycznie powoduje przywołanie w wyobraźni czytelnika kształtowanych obrazów. Beznamiętne opisy ciała pozbawionego krwi, zmumifikowanych zwłok z robakami, czy wymyślnych tortur, nie są w "Cięciu" niczym niezwykłym.

Pani Komisarz dźwiga jednak na swych barkach ciężar osobistej tragedii z przeszłości, który zaczyna splatać się ze sprawami zawodowymi. Dwadzieścia lat wcześniej jej młodsza siostra zostawała porwana, zgwałcona i zamordowana. Clara obarcza się winą za te zdarzenia, ponieważ w pamiętny dzień miała odebrać Claudię ze szkoły. Pechowe zrządzenie losu sprawiło, że spóźniła się kilka minut. Te parę chwil zaważyło na życiu bezbronnego dziecka, czego policjantka nie jest w stanie sobie wybaczyć. Nie może zaznać spokoju, tym bardziej, że nie udało jej się ująć zwyrodnialca odpowiedzialnego za tragedię całej rodziny. 
"Cięcie" nawiązuje też w znaczący sposób do portali społecznościowych, z których korzysta większość z nas. Zwraca uwagę czytelnika na to, jak łatwo zatracić się w wirtualnym świecie i patrzeć, ale nie widzieć drugiego człowieka. Bezimienny podtrzymuje wirtualne życie swoich ofiar, przez co pokazuje jak proste jest manipulowanie ludźmi poprzez informacje publikowane w sieci. Wszystko to jest częścią gry inteligentnego psychopaty, który bawi się w kotka i myszkę z berlińską policją.

Drugim wątkiem, który niejako równolegle toczy się do sprawy Bezimiennego, jest z pozoru niepowiązana z mordercą historia Alberta Torino i kontrowersyjnego, interaktywnego reality-show, w którym wybrani widzowie będą mogli w dowolny sposób spędzić noc ze zwyciężczynią. Wszystko to jednak tworzy spójną całość, co wyjaśnia się przed finałem, kiedy znika murowana kandydatka do zwycięstwa, a razem z nią zapada się pod ziemię szef dużego portalu internetowego, prezentującego filmy.

Bardzo podobała mi się propozycja oryginalnej literatury zaserwowanej przez Veita Etzolda. Jest to jego debiut pisarski, co być może rzutowało na to, że jednak nie ustrzegł się błędów. Był moment, kiedy wydawało mi się, że autor zabrnął w ślepy zaułek i nie za bardzo wiedział co dalej, ale na szczęście w końcu impas został przerwany. Kolejnym minusem było przerywanie pościgu za Bezimiennym opisami początkowych spotkań biznesmenów, czy innych sytuacji związanych z reality-show. Miałam poczucie, że w momencie, kiedy akcja nabierała tempa, następowało jej spowolnienie poprzez wtrącenie historii drugiego wątku. Było to denerwujące, ponieważ bardzo chciałam widzieć co będzie dalej z Bezimiennym, a musiałam przebrnąć przez statyczny opis czegoś innego. Nie jestem zwolenniczką drastycznego przeskakiwania między wątkami z tego względu, że wychodzę z założenia, iż tego typu książki najlepiej czyta się "na raz". Pozwala to cały czas żyć kreowaną akcją i razem z bohaterami podążać śladami mordercy. Zakończenie również trochę mnie rozczarowało. Oczekiwałam jakiegoś spektakularnego zwrotu akcji, a w zamian za to pozostał jednak pewien niedosyt.
Myślę, że Etzold może uznać swój debiut pisarski za bardzo udany. Mimo drobnych niedociągnięć jest to propozycja dla osób lubiących mocną literaturę i niebojących się opisu krwawych rzezi i trupów. Osoby nieprzyzwyczajone do tego typu doznań mogą być jednak porażone bezpardonowością autora, który niczego nie koloryzuje i przedstawia chłodne fakty. Polecam "Cięcie" każdemu, kto chce poczuć dreszczyk grozy i lubi próbować rozwikłać pokręcone umysły psychopatów. Tytuł dosadnie ujmuje tematykę książki, a okładka dodatkowo wprowadza czytelnika w nastrój opowiadanej historii, potęgując związanie z nią czytelnika. Wszystko to tworzy bardzo spójną całość, która potrafi przyciągnąć i od której nie można się łatwo oderwać. 

 

Ocena: 7,5/10

wtorek, 27 grudnia 2016

"Nie oceniaj książki po okładce" ?

Jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że wszyscy z nas znają powiedzenie "nie oceniaj książki po okładce". Od małego jesteśmy uczeni, aby starać się nie oceniać niczego po wyglądzie zewnętrznym, bo prawdziwe piękno i wartość tkwią w środku. Tylko czy faktycznie tak się da? Naturalnym odruchem jest u człowieka szufladkowanie rzeczy przez pryzmat bodźców zewnętrznych, jakie docierają do nas w ułamku sekundy. Jak zatem sytuacja kształtuje się, jeśli chodzi o dosłowne rozumienie powiedzenia?

Od zarania dziejów bardzo dużą uwagę przykładano do oprawy ksiąg. Jedne były wersjami bogatozdobionymi, a inne z kolei były minimalistyczne.
Często używano do oprawy skór o różnych grubościach, ale wspomagano się również np. drewnem.
Po rozpoczęciu epoki książki drukowanej wyłoniło się kilka nurtów opraw, w tym oprawy grolienowskie, plakietowe, mozaikowe, koronkowe, weneckie, czy w stylu à la fanfare. Widać więc, że już od samego początku jakość, jak i sposób wykonania opraw był znacznie zróżnicowany, co przekładało się na ich odbiór przez ludzi. Niektóre z nich stanowiły prawdziwe dzieła sztuki, które pochłonęły mnóstwo czasu i pracy, przez co wydawały się lepsze i bardziej wartościowe. Głęboko zakorzenione powiedzenie "nie oceniaj książki po okładce" nie jest więc bezpodstawne. 

A jak jest dzisiaj? Współcześni pisarze wychodzą z założenia, że wygląd książki jest tak samo ważny, jak jej treść. W czasach, kiedy pisać może praktycznie każdy i o wszystkim ważne jest, żeby wyróżnić się na rynku i aby to właśnie po tę konkretną pozycję sięgnął czytelnik. Okładka może mieć nietypowy kształt, być wykonana z niestandardowego materiału, być zabawna,czy też (coraz częściej) szokująca. Najważniejsze jest, by była INNA. 

Szczerze przyznam, ze już w czasach szkolnych wolałam te książki, które miały kolorowe okładki. Mając do wyboru chociażby lekturę w starszym wydaniu i czarnej okładce, a nowsze wydanie i kolorową okładkę - wybierałam opcję numer 2. Mimo tego, że wiedziałam, iż obie zawierają identycznie treść, to wersja bogata w kolory wydawała mi się bardziej przyciągająca i przyjazna, zachęcająca do czytania. Z drugiej jednak strony: ile ciekawych historii ominęłoby mnie, gdybym polegała tylko na zmyśle wzroku i pierwszym wrażeniu?



Z perspektywy czasu wiem, że dobrze zrobiona okładka nie jest wyznacznikiem dobrej jakości treści, a jedynie umiejętności grafików i nakładu finansowego przeznaczonego na wizualną stronę publikacji. Ciężko jest jednak odwrócić wzrok od intrygujących mnie obrazów, które widnieją na oprawach. Chociaż ... może wynika to z mojej kobiecej natury :)?

czwartek, 22 grudnia 2016

Szkolna lektura: przyjemność czy zło konieczne?

Pewnie większość z Was niemiło wspomina szkolne lektury. Nawet, jeśli ktoś lubi czytać, to i tak z pewną rezerwą podchodził (albo nadal podchodzi) do przymusowego kontaktu z określoną literaturą. W polskim szkolnictwie mamy do czynienia z szerokim wachlarzem stylów pisarskich i epok, w jakich powstawały dzieła. W sumie każdy znajdzie coś dla siebie, jednak cały szkopuł tkwi w tym, że nie możemy sobie pozwolić tylko na czytanie tego, co nam odpowiada. Mnie też jedne książki bardziej przypadły do gustu, a inne mniej. 

Z każdego etapu edukacji mogłabym wybrać jakiś utwór literacki, który stał mi się szczególnie bliski. Dzisiaj zdecydowałam się na wybór jednej z lektur ze spisu maturalnego, obowiązującego wtedy, kiedy sama podchodziłam do egzaminu dojrzałości. Na szczęście, mimo reform edukacyjnych, nie usunięto jej z listy. 

Według mnie najlepszą lekturą, z którą miałam styczność jest "Zbrodnia i kara" Dostojewskiego. Historia bardzo zawiła, z pozoru dla niektórych płytka i z góry określona, jednak trzeba w niej odnaleźć drugie dno. Bez wątpienia jest ona wymagająca dla czytelnika, którego zmusza niejako do odkrywania prawdy i wydawania osądu o kreowanych bohaterach. Główną sceną, wokół której toczą się wydarzenia powieści jest ta, gdzie były student prawa zabija starą lichwiarkę. W tym momencie automatycznie w głowie czytelnika dokonuje się wybór: staje po stronie Raskolnikowa, albo się od niego odwraca. W toku akcji weryfikuje jednak swoje zdanie, ponieważ ukazane zostają nowe aspekty działania bohatera. Złożoność i niejednoznaczność postaci wpływa na różnice zdań pomiędzy odbiorcami, którzy czytają identyczną historię. Osąd, jaki wydają jest sumą własnych doświadczeń, przekonań oraz wiary. Nie chcę szczegółowo zdradzać treści "Zbrodni i kary", ponieważ jeśli ktoś wcześniej nie miał okazji, bądź nie chciał sięgnąć po jedną z ważniejszych książek Dostojewskiego, to mam nadzieję, że właśnie teraz to zrobi. 

Powieść ta okazała się dla mnie idealna. Zawiera aspekt morderstwa i psychologii, które w połączeniu tworzą fascynującą i złożoną historię. Przed jej przeczytaniem interesowałam się zagadnieniami z dziedziny psychologii, atrakcyjne były dla mnie wszelkiego rodzaju analizy psychologiczne. Nigdy wcześniej jednak nie sięgałam po kryminały. Jak już w którymś z poprzednich postów wspominałam - zaczytywałam się w prostych historiach o miłości, którym daleko było do realnego życia, a które pozwalały uciec myślami od szarej rzeczywistości. Książka zaproponowana przez Dostojewskiego była dla mnie czymś odkrywczym. Sięgając po nią "z przymusu", tak naprawdę nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Pierwsze i jedyne skojarzenia dotyczyły tego, że będzie to wycinek klasyki światowej literatury, który będę musiała jakoś przetrwać. Okazało się jednak zupełnie inaczej, a całą książkę pochłonęłam z zapartym tchem. Dzięki niej zaczęłam interesować się kryminałami i thrillerami, a zostało tak do dziś. 

Jak widać: nie taki diabeł straszny jak go malują. Może warto się przemóc i od razu nie negować jakiejkolwiek książki, mającej łatkę "lektura", bo może się okazać, że odkryjemy swoje preferencje literackie :) A czy ktoś z Was też ma swoją ulubioną lekturę :)?

niedziela, 18 grudnia 2016

"Girl Online" Zoe Sugg - W pogoni za własnymi marzeniami

Mimo swojej szczególnej sympatii do kryminałów, potrzebuję czasem odskoczni od krwawych rzezi i zagadek. Sięgam wtedy po coś, co jest "łatwe, lekkie i przyjemne", a przynajmniej z założenia ma takie być. W ten sposób trafiłam na książkę Zoe Sugg - "Girl Online". Po krótkim rozeznaniu okazało się, że została wydana także jej kontynuacja: "Girl Online. W trasie", a 17 listopada 2016 na rynek trafiło również anglojęzyczne wydanie trzeciej części, zatytułowanej "Girl Online. Going solo".
Historia opowiadana jest z perspektywy Penny Porter, zakochanej w fotografii, piętnastoletniej mieszkanki Brighton. Jest trochę niezdarna, a przy tym na swój sposób urocza. Niestety jej kolejne potknięcie (i to dosłownie :) ) zostaje udokumentowane na nagraniu video i trafia do sieci, w wyniku czego rozpętuje się internetowa burza. Załamana nastolatka czuje się przytłoczona zaistniałą sytuacją i przez kilka dni opuszcza lekcje. Jej mama organizuje wesela, przez co w tym samym czasie w wyniku pewnego zbiegu okoliczności Penny trafia przed Świętami Bożego Narodzenia razem z rodzicami i najlepszym przyjacielem Elliotem do Nowego Yorku. Poznaje tam osiemnastoletniego Noah, który od pierwszych chwil kradnie jej serce. Z biegiem czasu chłopak okazuje się wschodzącą gwiazdą amerykańskiej sceny muzycznej. Dalsza część opowiada o ich perypetiach, ale nie mogę zdradzać wszystkich szczegółów.. :)

A jakie jest moje zdanie na temat tej książki ? Mam trochę mieszane odczucia. Kiedy zobaczyłam, że została ona napisana przez pochodzącą z Wielkiej Brytanii, aktualnie 26-letnią blogerkę (która de facto zrobiła błyskawiczną karierę), to spodziewałam się czegoś bardziej porywającego. Postać Penny wzbudziła we mnie sympatię, jednak może ze względu na mój wiek (choć bardzo podobny do autorki) cała książka wydawała mi się trochę infantylna. Nie było w niej jakiś spektakularnych, zaskakujących zwrotów akcji, przez które czytałabym dalszą część z zapartym tchem. Z wiekiem zmieniają się nasze upodobania i przecież nie ma w tym nic złego. Pamiętam, jak mając naście lat namiętnie zaczytywałam się w tego typu publikacjach. Chodziłam do biblioteki i brałam po 10 sztuk książek (miałam lekkie fory, a bibliotekarki same mówiły, że jestem najwierniejszą czytelniczką i zawsze oddaję książki przed czasem.. :) ), po czym już w drodze do domu wyjmowałam jedną z torby i oddawałam się lekturze. Rozmyślałam o tym, czy sama też spotkam wkrótce miłość swojego życia i wszędzie doszukiwałam się znaków "przeznaczenia" :) Parę lat już od tego czasu minęło, a ja dojrzałam i szukam raczej czegoś innego, niż dająca się łatwo przewidzieć historia miłosna. Kto wie, może mimo wszystko zaskoczy mnie ciąg dalszy historii młodej mieszkanki Brighton. Wiem na pewno, że kilkunastoletniej dziewczynie książka "Girl Online" może pomóc uwierzyć w siebie. Odnalazłam w niej przesłanie, że mimo wielu wad każdy z nas jest idealny taki, jaki jest, a Penny przekonuje czytelnika, że warto jest podążać za własnymi marzeniami. Bo przecież zawsze warto, prawda... ?


Ocena: 4/10 

Wszystko ma kiedyś swój początek

W ostatnich dniach z sugestii bliskiej mi osoby zrodziła się w mojej głowie myśl o blogu. „Ale jak to? Ja? Pisać bloga? O czym? Ja tylko czytam książki.” I to był strzał w dziesiątkę! Wcześniej wspomniana osoba podpowiedziała mi: „To może pisz o książkach? Tyle ich czytasz”. Na początku przyjęłam strategię obronną. Później stwierdziłam… czemu nie :) Nie wiem, czy moje wpisy zainteresują kogoś na tyle, aby poświęcić im chwilę czasu. Mam jednak nadzieję, że moje teksty spodobają się choć kilku czytelnikom, którzy będą tutaj wracać. Do pisania tutaj podchodzę na razie z lekkim dystansem, nie jestem przekonana do tej formy przekazu, ale kto wie jak to wszystko się zmieni.. :) Nie wiem, czy będę w stanie ogarnąć stronę techniczną, ale postaram się - końcu każdy od czegoś zaczynał :P Z biegiem czasu będzie pewnie coraz lepiej :)
Jako nastolatka miałam kilka podejść do tego typu aktywności w internecie (w okresie, kiedy prawie każda koleżanka prowadziła blog/photoblog). Zabrakło mi jednak systematyczności i poczucia anonimowości. Bałam się pisać swoich odczuciach i o tym, co się działo w moim życiu. Obawiałam się, że ktoś z mojego otoczenia na podstawie podanych informacji będzie w stanie powiązać mnie z blogiem. Przez to zamieszczane tam wpisy były „sfałszowane”, pomijały bardzo istotne, osobiste kwestie. Po krótkim okresie czasu doszłam do wniosku, że to nie ma sensu i skupiłam się na prowadzeniu tradycyjnego pamiętnika. Ostatni skończyłam pisać w wieku ok. 17 lat – w sumie z tego samego powodu co blog. We wpisach przestawałam być do końca sobą i pomijałam w nim ważne dla mnie kwestie z obawy przed przeczytaniem go przez niewłaściwą osobę (co miało miejsce na wakacjach 2 lata wcześniej). Wszystkie pamiętniki (z zapiskami, a także zeszyty, gdzie wklejałam pamiątki: bilety do kina, „liściki” z lekcji, papierki po słodyczach zza granicy itp.) nadal mam schowane w garderobie :) Możecie się śmiać, ale jakoś po 2-3 lat od skończenie pisania cały mój dobytek zapakowałam w kartony i owinęłam papierem do pakowania prezentów :D Żeby było jeszcze lepiej: użyłam takiego z motywem ślubnym. Trochę przez przypadek, bo został mi od pakowania prezentu na ślub dla koleżanki. Chyba przez nadmiar białych gołąbków z obrączkami pomyślałam, że zapakowaną całość przechowam do swojego ślubu i dam przyszłemu mężowi, żeby  przeczytał je, albo spalił. Nie wiem, skąd ten pomysł, ale wtedy wydawało mi się, że będzie to symbol rozstania się „z poprzednim życiem” :P
Chciałabym pisać tu nie tylko o tym, co aktualnie trafiło na moją czytelniczą półkę, ale czasem także wyrażać swoje zdanie na jakiś temat, czy opowiedzieć co mi się przytrafiło. Z biegiem czasu może ujawnię jeszcze dwie moje pasje :D Łącznie z czytaniem te 3 rzeczy pochłaniają najwięcej mojego wolnego czasu.  Ale na razie nie wyprzedzajmy faktów :)

W takim razie…


WELCOME TO MY WORLD ! :D