Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pozostałe wpisy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pozostałe wpisy. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 27 marca 2017

Olive Green w akcji - Prosto i przyjemnie z językiem angielskim

Za chwilę mija nam pierwszy kwartał Nowego Roku. Jak tam Wasze postanowienia? Trzymacie się? Forma na lato zrobiona, język obcy w małym paluszku? Z tym pierwszym nie pomogę (przynajmniej na razie), ale co do drugiego punktu, mogę podzielić się z Wami moim odkryciem.

Jak pewnie wiecie, język angielski jest powszechnie używany na całym świecie. Kilkanaście lat temu osoba, która go znała była "kimś" i stanowiła łakomy kąsek dla potencjalnego pracodawcy. Teraz jego znajomość nie jest niczym niezwykłym, a wręcz ogólnie przyjętym standardem. Chcąc podjąć pracę na znaczącym stanowisku bardzo często wymagany jest poziom komunikatywny angielskiego. Nawet w trakcie podróży, czy też przeprowadzce zagranicę warto znać chociaż jego podstawy, aby bez problemu poradzić sobie w obcym miejscu. 

W związku z taką uniwersalnością języka angielskiego rodzi się w naszej głowie pytanie: jak zacząć? Nieśmiało wspomnę, że mam trochę doświadczenia z kursami językowymi (w swoim życiu miałam do czynienia z 4 językami obcymi, których uczyłam się różnymi sposobami) i mogę podzielić się swoimi spostrzeżeniami na temat skuteczności ich nauki. Oczywiście najnudniejszą i najmniej efektywną formą jest "wkuwanie" słówek, czy też zwrotów, co do których nie mamy nawet pewności jak je poprawnie wymówić, bo nie słyszeliśmy jak brzmią w oryginale. W sumie możemy korzystać z nagrań audio, jednak większość umieszczanych na nich dialogów jest znacznie przerysowana i w zderzeniu z rzeczywistością okazuje się, że te same wypowiedzi brzmią zupełnie inaczej w ustach rodowitego Anglika i nie jesteśmy w stanie ich zrozumieć. Kolejnym wariantem są szkoły językowe, ale wiąże się to z wysoką ceną, a czas odbywania się zajęć jest z góry narzucony. Czy istnieje zatem jakieś inne wyjście, które rozwiąże te problemy? 

Na pomoc rusza firma SuperMemo, która rzuca nowe światło na naukę języka angielskiego. Wpadli oni na pomysł nakręcenia pełnometrażowego filmu sensacyjnego, który pozwalałby na ingerencję w niego osoby uczącej się. Wprowadzone zostały momenty, w których to użytkownik decyduje, co ma zrobić bohater. W zależności od tego co wybrał, taki kierunek obejmuje dalsza akcja, dzięki czemu ma się poczucie jeszcze większego zaangażowania. Co istotne, podczas oglądania filmu można wybrać opcję bez napisów, bądź z napisami w różnych językach. Jest to bardzo przydatne, kiedy np. nie do końca zrozumieliśmy sens przedstawionego dialogu, zwłaszcza, kiedy dotrzemy do bardziej zaawansowanej części kursu. Dla wzrokowców przygotowano także książeczki ze słownictwem i dialogami, które odpowiadają kolejnym poziomom zaawansowania. Całość 3-godzinnego filmu podzielona jest na 60 scen i do każdej z nich przygotowane są różne ćwiczenia, następujące po wyświetleniu danego fragmentu (np. tzw."memory", wybór odpowiedniego czasownika, czy słowa itp.). Plusem jest także to, że po podaniu odpowiedzi sami określamy, w jakim stopniu opanowaliśmy to zagadnienie, mając do wyboru opcje: nie wiem, prawie lub wiem. Niewątpliwa zaleta to fakt, że co jakiś czas powtarzany jest przepracowany materiał. Pozwala to trwalej zapamiętać nowe słownictwo i zwroty, co z kolei zwiększa efektywność kursu. Poziom trudności rozpoczyna się od A1 i zbiegiem akcji rośnie, na końcu osiągając C1. Dzięki temu przeznaczony jest praktycznie dla każdego.



Osoby, które nie rozpoczynają nauki od początku mogą oczywiście przejść do poziomu, który im odpowiada i zacząć od tego miejsca. Szkoda jednak to robić, ponieważ można stracić orientację w fabule filmu. Z drugiej strony początkowe zadania są naprawdę banalnie proste, a osoba znająca angielski przynajmniej na poziomie podstawowym z pewnością będzie się nudzić i uzna, że trwoni swój cenny czas. Może się przez to zniechęcić do dalszej pracy z kursem. Znajdują się jednak w tych zadaniach także perełki językowe, których użytkownik kursu nie zna, ale aby do nich dotrzeć musi przebrnąć przez ogrom innych, zbędnych dla niego informacji. Korzystanie z kursu Olive Green jest wygodne i proste - można go włączyć w wolnej chwili na komputerze, laptopie, albo smartphonie. Kolejne ułatwienie: można wybrać kurs w wersji pudełkowej, który jest widoczny na pierwszym zdjęciu u góry, albo wersji online. Wszystko zależy od Was :)



Jeśli zaintrygował Was interaktywny kurs języka angielskiego to możecie przetestować go bezpłatnie na stronie internetowej pod linkiem: Olive Green. Sami sprawdźcie, czy to rozwiązanie przypadnie Wam do gustu. Trzymam kciuki za Waszą naukę i dajcie znać, jak Wam idzie :)!



Za zaufanie i udostępnienie kursu dziękuję firmie SuperMemo.






sobota, 7 stycznia 2017

Premiery - STYCZEŃ 2017

Mamy początek nowego roku, a za oknem pogodę niezachęcająca do wyjścia na zewnątrz. Wieczory są długie i szybko robi się ciemno - wszystkie te czynniki sprzyjają molom książkowym, które uwielbiają spędzać ten czas z dobrą książką w ręku. Styczeń obfituje w sporą ilość premier wydawniczych. Postanowiłam wybrać dwie, które w szczególności chciałabym mieć w moim zbiorze. Mam nadzieję, że ktoś z Was również poświęci jednej z nich swój wolny, zimowy wieczór.

1. "W ciemnym, mrocznym lesie" Ruth Ware


Na początku prezentuję thriller psychologiczny, który stał się bestsellerem "New York Times'a". Bohaterką historii jest trudniąca się pisaniem kryminałów Nora. Pewnego razu otrzymuje zaproszenie na wieś od dawno niewidzianej koleżanki. Po dziesięciu latach z niechęcią odwiedza dawną znajomą z okazji jej wieczoru panieńskiego. Przez całą dekadę próbowała uciec od dręczącej ją przeszłości. Położony na odludziu szklany dom stojący w sąsiedztwie lasu nie wróży jednak niczego dobrego. Nora znajdując się w centrum niebezpiecznej gry będzie musiała stawić czoło zabójcy i temu, przed czym od tylu lat uciekała. 

Znalazłam porównania tej książki do "Dziewczyny z pociągu" Hawkins i "Zaginionej dziewczyny" Flynn. Nie jestem pewna jednak, czy jest to zachęcający komentarz. Tej drugiej powieści niestety jeszcze nie czytałam, ale przebrnęłam przez "Dziewczynę z pociągu". Dlaczego "przebrnęłam"? Zmotywowana pozytywnymi opiniami z nieukrywaną nadzieją na dobrą literaturę zakupiłam jeden egzemplarz. Po zakończeniu książki byłam nią trochę rozczarowana i nie rozumiałam licznych zachwytów. Według mnie nie wyróżniała się niczym szczególnym. Mam jednak nadzieję, że Ruth Ware osadzając przedstawianą historię w miejscu, które wygląda jak z najgorszych koszmarów, zabierze czytelnika w pełną grozy i emocji grę z mordercą. 

Data premiery: 10.01.2017 

2. "Stan nie!błogosławiony" Magdalena Majcher

Książka opowiada o niespodziewanym macierzyństwie, które wywraca do góry nogami życie głównej bohaterki, 28-letniej Poli - spełniającej się zawodowo, szczęśliwej mężatki. Kiedy na teście ciążowym ukazuje się pozytywny wynik, targają nią sprzeczne uczucia. Niestety, podczas wizyty u lekarza okazuje się, że rosnące w niej dziecko może być obarczone wadą genetyczną. Staje w bardzo ważnym punkcie swojego życia, od którego będzie zależała nie tylko jej przyszłość, ale także poczętego dziecka. Ma do wyboru zaakceptować jego niepełnosprawność i walczyć z nią każdego dnia lub usunąć ciążę. Czy jej wiara okaże się na tyle silna, aby unieść jarzmo piętna niepełnosprawności swojego maleństwa? Jaką decyzję podejmie?

Majcher porusza bardzo trudny i jednocześnie delikatny temat. Przeglądając internet łatwo trafić na wołające o pomoc apele, by przekazać choć parę groszy na ratowanie zdrowia, bądź życia dziecka. Przepełnieni bólem rodzice walczą o choćby odrobinę ulżenia w cierpieniu dla swojego szczęścia. Często poświęcają wszystko co mają i spędzają z maluchem całą dobę. Są wykluczeni z życia towarzyskiego, a ich jedyną rzeczywistością jest miejsce przy łóżku umęczonego chorobą i uwięzionego w swoim małym ciałku potomka.

Książka z pewnością będzie wywoływać w czytelniku mnóstwo emocji. Każda przyszła matka boi się, czy wszystko będzie dobrze, czy dziecko urodzi się zdrowe i nie będzie żadnych komplikacji. Każda marzy też o zdrowym maleństwie, które będzie dopełnieniem jej rodziny. Ma przed oczami obraz jego uśmiechu i przepełniony czułością wzrok najbliższych. Rzeczywistość jednak rządzi się własnymi prawami i wystawia na próbę niejedną kobietę, przygotowując jej piekło na ziemi.

Data premiery: 11.01.2017

Obie propozycje skrajnie się od siebie różnią, zarówno gatunkiem, jak i tematyką. Łączy je jednak jedno: Nora i Pola znalazły się w bardzo ważnym punkcie swojego życia, w którym są na skraju wytrzymałości emocjonalnej i żyją w strachu, walcząc o kolejny dzień. Z obiema książkami wiązane są spore nadzieje. Mam nadzieję, że sprostają oczekiwaniom i nie okaże się, że zachwyty nad nimi były całkowicie bezpodstawne.

wtorek, 27 grudnia 2016

"Nie oceniaj książki po okładce" ?

Jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że wszyscy z nas znają powiedzenie "nie oceniaj książki po okładce". Od małego jesteśmy uczeni, aby starać się nie oceniać niczego po wyglądzie zewnętrznym, bo prawdziwe piękno i wartość tkwią w środku. Tylko czy faktycznie tak się da? Naturalnym odruchem jest u człowieka szufladkowanie rzeczy przez pryzmat bodźców zewnętrznych, jakie docierają do nas w ułamku sekundy. Jak zatem sytuacja kształtuje się, jeśli chodzi o dosłowne rozumienie powiedzenia?

Od zarania dziejów bardzo dużą uwagę przykładano do oprawy ksiąg. Jedne były wersjami bogatozdobionymi, a inne z kolei były minimalistyczne.
Często używano do oprawy skór o różnych grubościach, ale wspomagano się również np. drewnem.
Po rozpoczęciu epoki książki drukowanej wyłoniło się kilka nurtów opraw, w tym oprawy grolienowskie, plakietowe, mozaikowe, koronkowe, weneckie, czy w stylu à la fanfare. Widać więc, że już od samego początku jakość, jak i sposób wykonania opraw był znacznie zróżnicowany, co przekładało się na ich odbiór przez ludzi. Niektóre z nich stanowiły prawdziwe dzieła sztuki, które pochłonęły mnóstwo czasu i pracy, przez co wydawały się lepsze i bardziej wartościowe. Głęboko zakorzenione powiedzenie "nie oceniaj książki po okładce" nie jest więc bezpodstawne. 

A jak jest dzisiaj? Współcześni pisarze wychodzą z założenia, że wygląd książki jest tak samo ważny, jak jej treść. W czasach, kiedy pisać może praktycznie każdy i o wszystkim ważne jest, żeby wyróżnić się na rynku i aby to właśnie po tę konkretną pozycję sięgnął czytelnik. Okładka może mieć nietypowy kształt, być wykonana z niestandardowego materiału, być zabawna,czy też (coraz częściej) szokująca. Najważniejsze jest, by była INNA. 

Szczerze przyznam, ze już w czasach szkolnych wolałam te książki, które miały kolorowe okładki. Mając do wyboru chociażby lekturę w starszym wydaniu i czarnej okładce, a nowsze wydanie i kolorową okładkę - wybierałam opcję numer 2. Mimo tego, że wiedziałam, iż obie zawierają identycznie treść, to wersja bogata w kolory wydawała mi się bardziej przyciągająca i przyjazna, zachęcająca do czytania. Z drugiej jednak strony: ile ciekawych historii ominęłoby mnie, gdybym polegała tylko na zmyśle wzroku i pierwszym wrażeniu?



Z perspektywy czasu wiem, że dobrze zrobiona okładka nie jest wyznacznikiem dobrej jakości treści, a jedynie umiejętności grafików i nakładu finansowego przeznaczonego na wizualną stronę publikacji. Ciężko jest jednak odwrócić wzrok od intrygujących mnie obrazów, które widnieją na oprawach. Chociaż ... może wynika to z mojej kobiecej natury :)?

czwartek, 22 grudnia 2016

Szkolna lektura: przyjemność czy zło konieczne?

Pewnie większość z Was niemiło wspomina szkolne lektury. Nawet, jeśli ktoś lubi czytać, to i tak z pewną rezerwą podchodził (albo nadal podchodzi) do przymusowego kontaktu z określoną literaturą. W polskim szkolnictwie mamy do czynienia z szerokim wachlarzem stylów pisarskich i epok, w jakich powstawały dzieła. W sumie każdy znajdzie coś dla siebie, jednak cały szkopuł tkwi w tym, że nie możemy sobie pozwolić tylko na czytanie tego, co nam odpowiada. Mnie też jedne książki bardziej przypadły do gustu, a inne mniej. 

Z każdego etapu edukacji mogłabym wybrać jakiś utwór literacki, który stał mi się szczególnie bliski. Dzisiaj zdecydowałam się na wybór jednej z lektur ze spisu maturalnego, obowiązującego wtedy, kiedy sama podchodziłam do egzaminu dojrzałości. Na szczęście, mimo reform edukacyjnych, nie usunięto jej z listy. 

Według mnie najlepszą lekturą, z którą miałam styczność jest "Zbrodnia i kara" Dostojewskiego. Historia bardzo zawiła, z pozoru dla niektórych płytka i z góry określona, jednak trzeba w niej odnaleźć drugie dno. Bez wątpienia jest ona wymagająca dla czytelnika, którego zmusza niejako do odkrywania prawdy i wydawania osądu o kreowanych bohaterach. Główną sceną, wokół której toczą się wydarzenia powieści jest ta, gdzie były student prawa zabija starą lichwiarkę. W tym momencie automatycznie w głowie czytelnika dokonuje się wybór: staje po stronie Raskolnikowa, albo się od niego odwraca. W toku akcji weryfikuje jednak swoje zdanie, ponieważ ukazane zostają nowe aspekty działania bohatera. Złożoność i niejednoznaczność postaci wpływa na różnice zdań pomiędzy odbiorcami, którzy czytają identyczną historię. Osąd, jaki wydają jest sumą własnych doświadczeń, przekonań oraz wiary. Nie chcę szczegółowo zdradzać treści "Zbrodni i kary", ponieważ jeśli ktoś wcześniej nie miał okazji, bądź nie chciał sięgnąć po jedną z ważniejszych książek Dostojewskiego, to mam nadzieję, że właśnie teraz to zrobi. 

Powieść ta okazała się dla mnie idealna. Zawiera aspekt morderstwa i psychologii, które w połączeniu tworzą fascynującą i złożoną historię. Przed jej przeczytaniem interesowałam się zagadnieniami z dziedziny psychologii, atrakcyjne były dla mnie wszelkiego rodzaju analizy psychologiczne. Nigdy wcześniej jednak nie sięgałam po kryminały. Jak już w którymś z poprzednich postów wspominałam - zaczytywałam się w prostych historiach o miłości, którym daleko było do realnego życia, a które pozwalały uciec myślami od szarej rzeczywistości. Książka zaproponowana przez Dostojewskiego była dla mnie czymś odkrywczym. Sięgając po nią "z przymusu", tak naprawdę nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Pierwsze i jedyne skojarzenia dotyczyły tego, że będzie to wycinek klasyki światowej literatury, który będę musiała jakoś przetrwać. Okazało się jednak zupełnie inaczej, a całą książkę pochłonęłam z zapartym tchem. Dzięki niej zaczęłam interesować się kryminałami i thrillerami, a zostało tak do dziś. 

Jak widać: nie taki diabeł straszny jak go malują. Może warto się przemóc i od razu nie negować jakiejkolwiek książki, mającej łatkę "lektura", bo może się okazać, że odkryjemy swoje preferencje literackie :) A czy ktoś z Was też ma swoją ulubioną lekturę :)?

niedziela, 18 grudnia 2016

Wszystko ma kiedyś swój początek

W ostatnich dniach z sugestii bliskiej mi osoby zrodziła się w mojej głowie myśl o blogu. „Ale jak to? Ja? Pisać bloga? O czym? Ja tylko czytam książki.” I to był strzał w dziesiątkę! Wcześniej wspomniana osoba podpowiedziała mi: „To może pisz o książkach? Tyle ich czytasz”. Na początku przyjęłam strategię obronną. Później stwierdziłam… czemu nie :) Nie wiem, czy moje wpisy zainteresują kogoś na tyle, aby poświęcić im chwilę czasu. Mam jednak nadzieję, że moje teksty spodobają się choć kilku czytelnikom, którzy będą tutaj wracać. Do pisania tutaj podchodzę na razie z lekkim dystansem, nie jestem przekonana do tej formy przekazu, ale kto wie jak to wszystko się zmieni.. :) Nie wiem, czy będę w stanie ogarnąć stronę techniczną, ale postaram się - końcu każdy od czegoś zaczynał :P Z biegiem czasu będzie pewnie coraz lepiej :)
Jako nastolatka miałam kilka podejść do tego typu aktywności w internecie (w okresie, kiedy prawie każda koleżanka prowadziła blog/photoblog). Zabrakło mi jednak systematyczności i poczucia anonimowości. Bałam się pisać swoich odczuciach i o tym, co się działo w moim życiu. Obawiałam się, że ktoś z mojego otoczenia na podstawie podanych informacji będzie w stanie powiązać mnie z blogiem. Przez to zamieszczane tam wpisy były „sfałszowane”, pomijały bardzo istotne, osobiste kwestie. Po krótkim okresie czasu doszłam do wniosku, że to nie ma sensu i skupiłam się na prowadzeniu tradycyjnego pamiętnika. Ostatni skończyłam pisać w wieku ok. 17 lat – w sumie z tego samego powodu co blog. We wpisach przestawałam być do końca sobą i pomijałam w nim ważne dla mnie kwestie z obawy przed przeczytaniem go przez niewłaściwą osobę (co miało miejsce na wakacjach 2 lata wcześniej). Wszystkie pamiętniki (z zapiskami, a także zeszyty, gdzie wklejałam pamiątki: bilety do kina, „liściki” z lekcji, papierki po słodyczach zza granicy itp.) nadal mam schowane w garderobie :) Możecie się śmiać, ale jakoś po 2-3 lat od skończenie pisania cały mój dobytek zapakowałam w kartony i owinęłam papierem do pakowania prezentów :D Żeby było jeszcze lepiej: użyłam takiego z motywem ślubnym. Trochę przez przypadek, bo został mi od pakowania prezentu na ślub dla koleżanki. Chyba przez nadmiar białych gołąbków z obrączkami pomyślałam, że zapakowaną całość przechowam do swojego ślubu i dam przyszłemu mężowi, żeby  przeczytał je, albo spalił. Nie wiem, skąd ten pomysł, ale wtedy wydawało mi się, że będzie to symbol rozstania się „z poprzednim życiem” :P
Chciałabym pisać tu nie tylko o tym, co aktualnie trafiło na moją czytelniczą półkę, ale czasem także wyrażać swoje zdanie na jakiś temat, czy opowiedzieć co mi się przytrafiło. Z biegiem czasu może ujawnię jeszcze dwie moje pasje :D Łącznie z czytaniem te 3 rzeczy pochłaniają najwięcej mojego wolnego czasu.  Ale na razie nie wyprzedzajmy faktów :)

W takim razie…


WELCOME TO MY WORLD ! :D